Jest już cicho i zimno. Jeszcze jest ciemno. Słońce wzejdzie dopiero za kilka godzin. Ale przede wszystkim jest zimno. Przez ziejące pustą czernią otwory, które jeszcze minutę wcześniej były oknami w kabinie ciągnika siodłowego, do wnętrza wdziera się zimne, nocne, styczniowe powietrze. Jestem ubrany niestosownie do warunków panujących na zewnątrz a od minuty także wewnątrz kabiny. Niestety nie mogę się ruszyć z miejsca, aby odnaleźć cieplejszą odzież. Od pasa w dół jestem zakleszczony w stalowym uścisku zmiażdżonego Volvo F-12.
Lecz to nie zimno napawa mnie lękiem. Mam obawy, że pułapka w której jestem uwięziony, za chwilę stanie w płomieniach. Przez lata pracy widziałem kilka płonących TIR-ów. Jeżeli tak się stanie i z moim autem, to z pełną świadomością i całkowitym brakiem możliwości ucieczki zginę w płomieniach. Ciekawe czy mnie ktoś zobaczy w tych ciemnościach? Całym zestawem zjechałem z jezdni, skarpą w dół, ciągnikiem uderzając w drzewo. Nie ma przy mnie żywej duszy. Próbowałem skorzystać z mojego telefonu komórkowego, ale na skutek uderzenia rozpadł się na części. Zaczynam odczuwać ból. Właśnie wyplułem pozostałości po wybitych zębach. Przetarłem rękoma piekącą twarz. Dłonie mokre od krwi wytarłem w pień drzewa, które w tej chwili stało tuż przede mną, wbite głęboko do środka kabiny. Zmiażdżone dziąsła, wybite zęby, rozerwany policzek, częściowo oderwany nos… To nic…Tak naprawdę bolą mnie tylko kolana. Deska rozdzielcza naciska tak mocno, że rozdziela mi stawy na oddzielne części…Mam jednak czucie w stopach. Mogę nawet ruszać palcami stóp ale kolana bolą dalej… Mija pół godziny od uderzenia. Przez otwór po przedniej szybie, do kabiny wdrapują się lekarze pogotowia ratunkowego – kobieta i mężczyzna. Wokół samochodu dostrzegam strażaków. Rozpoznaję lekarza mężczyznę, witam go po imieniu. Niestety moja twarz jest tak zmasakrowana, że on mnie nie poznaje ale i tak czuję się już bezpieczny. Ratownicy są obok mnie… Zaczyna się zamieszanie wokół mnie. Czuję ukłucia igieł. Zastrzyki. Połowa w twarz… Strażacy starają się uwolnić mnie z uścisku 40-tonowego wraku. Boleśnie opierają ostrza nożyc o moje udo, koło mojej stopy obraca się tarcza szlifierki kątowej. Lekarz przez radio prosi o przygotowanie sali operacyjnej do amputacji nóg…Dlaczego?! Przecież mam w nich czucie! Nikt mnie nie słucha. Mija właśnie 1,5h odkąd jestem zakleszczony we wraku auta. Lekarz wyprasza z kabiny strażaków. Mówi krótko do swojej koleżanki po fachu: „ucieka nam”. Spokojnie, myślę sobie, jestem tak zaciśnięty w kabinie, że nigdzie nie ucieknę, choćbym nawet bardzo chciał. Lekarka szybkim ruchem, delikatnie nacina mi żyłę na przedramieniu. Nie leci krew. Nie mam czasu myśleć co to znaczy. Tracę siły. Wewnątrz uszu czuję jak moje serce spowalnia pracę. Właśnie dotarło do mnie, że umieram. Zawsze zastanawiałem się, jak to będzie wyglądało. Czy będę się bał? Czy będzie mi czegoś żal? Moja żona niedługo urodzi nasze pierwsze dziecko. Chyba dziewczynka… Lekarze drżącymi rękoma w pośpiechu wbijają we mnie igły strzykawek. Więc to są ostatni ludzie, których widzę w życiu. Żegnam się z nimi:” nie przejmujcie się, ja wiem dokąd idę”. To wszystko. Brak sił przełamuje moje bezwładne ciało do tyłu. Głową i plecami uderzam w pozostałości łóżka za fotelem. To nic, bólu już nie czuję, za to czuję pokój w głębi duszy. Nie chcę umierać, ale jestem gotowy. Wiem że dzisiaj już nie zjem kolacji. Moje serce stanęło…
To był tylko fragment mojego życia. Pełen dramaturgii i zwrotów akcji. Otarłem się w nim o śmierć. Byłem bezsilny wobec tego co się dzieje, nie miałem władzy ani nad własnym ciałem, ani nad całą tą sytuacją. Mimo to w moim sercu panował pokój. Pokój wynikający z pewności zbawienia i tego, że życie nie kończy się wraz z ostatnim uderzeniem serca. Zaufałem Jezusowi a On dał mi łaskę życia wiecznego, a także nie pozwolił wtedy umrzeć ciału. Dziś mogłem napisać tę historię oraz jak przebiegało wcześniej moje życie i jak przebiega teraz.
Do 15. roku życia byłem przeciętnym nastolatkiem. Później zainteresowałem się muzyką heavy-metalową i razem z paczką znajomych jeździliśmy na koncerty. W albumach rodzinnych zobaczyłem fotki ojca z motocyklami AWO Simson i NSU 500 OSL To mnie zafascynowało. Jakoś bardzo pasowało mi do tego stylu muzyki. Za odkładane, niewielkie pieniądze otrzymywane jako wynagrodzenie za praktyki zawodowe, kupiłem od kolegi swój pierwszy motocykl – pięknego choppera zbudowanego na bazie Junaka. Później były jeszcze dwa inne Junaki i rosyjski zaprzęg Dniepr MT11 oraz M72 w częściach. To wiązało się z wydatkami, szukaniem i kompletowaniem części, co w tamtym czasie nie było łatwe. Chodziłem do tradycyjnego kościoła ale wynikało to z faktu, iż tak zostałem wychowany, może dla spokoju sumienia lub po prostu, że tak wypadało. Jakoś bezmyślnie tam chodziłem. Z naszą nieoficjalną ekipą jeździliśmy na koncerty, zloty motocyklowe. Niestety, razem weszliśmy też w świat alkoholu i narkotyków. Na zlotach raczej byliśmy negatywnymi bohaterami. Czasami im bardziej realizowało się swoje marzenia, tym bardziej okazywały się one dalekie od szczęścia. Często motocykl lub jazda na nim nazywana jest „wolnością”. Ja tymczasem odnosiłem wrażenie, że jestem bardziej zniewolony posiadaniem tego motocykla niż bym go nie miał. Interesowały nas ciężkie sprzęty z silnikiem czterosuwowym a nie ogólnie dostępne dwusuwy z demoludów zwane przez nas pogardliwie „odkurzaczami”. Tak więc pozostały nam motocykle weterany, które często rozłożone w skrzynkach zalegały stodoły, czy piwnice. Aby poskładać taką maszynę, trzeba było wielu wyrzeczeń, poświęcenia i pracy. Mieliśmy takie okresy wśród naszej paczki, ze np. przez 3 m-ce każdego wieczoru byliśmy upojeni alkoholem do nieprzytomności. Kiedy w klimaty wkroczyły narkotyki one nas po prostu podzieliły. Akurat ja chciałem stronić od takich używek. Przez to zaczęły się konflikty, robienie sobie różnych świństw jak np. podkradanie sobie nawzajem części motocyklowych z garażu. Może w normalnych warunkach dałoby się to sobie wyjaśnić, naprostować ale w takich okolicznościach każdy był egoistą- patrzył na siebie i swoje potrzeby. Tym samym nasza paczka „umarła”, bo pijackie obietnice i tzw. ”dobra zabawa” nie cementuje żadnych przyjaźni. Do tego dochodziły jeszcze rozboje na ulicach, bijatyki. Nie staraliśmy się nikogo zaczepiać, lecz gdy ktoś zaczepił nas to „naprawialiśmy” świat po swojemu. Z „naprawiaczy” staliśmy jednak ofiarami, bo zainteresowała się nami Milicja Obywatelska, która w międzyczasie zmieniła nazwę na Policja. Czasem byliśmy zatrzymywani na kilka dni w areszcie. Któregoś razu tak narozrabialiśmy, że prawdopodobnie w konsekwencji tego szybko dostałem „bilet” do wojska.
W 1990 r wylądowałem w Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej w Ustce. Po odbytym szkoleniu wysłano mnie na okręty patrolowe do Świnoujścia. Po roku służby służby wojskowej przyjechałem do domu na przepustkę. Kupiłem worek piwa i odwiedziłem mojego przyjaciela Piotra Frezę. Kolega odmówił jednak spożycia trunku. Powiedział: „dzięki ale ja nie piję”. Pomyślałem, że jest chory, może bierze jakieś leki i nie może ich łączyć z alkoholem. Za chwilę mówi: ”ja nie piję, bo uwierzyłem Jezusowi Chrystusowi ”Pomyślałem w tym momencie „widzę, że kumpel jest bardziej chory niż myślałem!”Zaczął mi opowiadać swoją historię nawrócenia. Słuchałem go, bo wiele nas łączyło – był moim prawdziwym przyjacielem, kumplem z, którym kończyliśmy jedną szkołę i razem porzuciliśmy drugą. Nasze losy były splątane i miałem do niego zaufanie. Po rozmowie z Piotrem zabrałem z sobą do wojska Biblię. Zacząłem czytać Nowy Testament zaglądając czasem do Starego Testamentu. Z racji dużej ilości obowiązków czytałem na nocnych wachtach przy świetle latarni z kei. To były zimne noce końca lutego, lecz pewnej takiej nocy zaprosiłem do swego życia Jezusa Chrystusa. Czułem się w wojsku samotny. Pomimo, że na okręcie ludzi nie brakuje, to może brakować bratniej duszy. Tęskniłem za domem i swoimi przyjaciółmi.
Pomyślałem, że Jezus może być moim Przyjacielem. Nie miałem żadnych objawień, czy innych sensacyjnych doznań. Po prostu przeczytałem w Biblii o przyjęciu Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Zdecydowałem się zaufać Jezusowi i własnymi słowami wyznałem mu swoje grzechy, powiedziałem, że wierzę, że umarł za nie na krzyżu. Zaprosiłem Go do swojego życia poprosiłem, by odtąd to On kierował nim a nie ja. To była moja pierwsza autentyczna modlitwa w życiu. Bóg potrafi dotknąć człowieka w każdym miejscu, nawet na okręcie. Na początku Pan zabrał ode mnie przeklinanie, zupełnie nie miałem już potrzeby używania narkotyków i alkoholu. To uwolnienie było ewidentną łaską od Boga. Miałem też możliwość dzielenia się Ewangelią z kolegami marynarzami. Jednak samotne życie jako chrześcijanina jest trudne i zdarzały mi się upadki. Owocne życie z Bogiem zaczęło się po wyjściu do cywila. Wróciłem w swe rodzinne strony i zacząłem uczestniczyć w życiu wspólnoty chrześcijańskiej. Chodziłem na spotkania grupy domowej, gdzie rozważaliśmy Słowo Boże, dzieliliśmy się swoimi radościami i smutkami, wspólnie się modliliśmy. Chciałem w każdej sytuacji być wiernym Bogu. Moja decyzja zaufania Panu Jezusowi nie zrodziła się od razu, przemyślałem to sobie bardzo dobrze i chcę być wierny Bogu do końca swoich dni. Po nawróceniu angażowałem się w działania Środowiskowego Ośrodka Profilaktyki Uzależnień. Dzieliłem się z młodzieżą moimi doświadczeniami z wcześniejszego życia i opowiadałem o konsekwencjach korzystania z używek i życia bez Boga. Podczas pracy w ośrodku poznałem bliżej jedną z wolontariuszek- Edytę, która obecnie jest moją żoną. Mamy dwie wspaniałe córki: Olę i Kasię. Wraz z Piotrem Frezą i Jackiem Cegielskim włączyłem się w tworzenie chrześcijańskiego klubu motocyklowego. Klub miał być miedzy wyznaniowy, naszym autorytetem w służbie i życiu miała być Biblia. Tak w lipcu 1997r. doszło do założenia pierwszego w Polsce Chrześcijańskiego Klubu Motocyklowego BOANERGES. Dla mnie Ewangelia stała się sposobem na życie a Słowo Boże stało się jego fundamentem. Moje życie jest nierozerwalnie związane z osobą Jezusa Chrystusa. Chcę żyć z Nim w bliskiej relacji i według Jego zasad. Chcę być we wszystkim Jemu posłuszny. Modlitwę traktuję jako rozmowę z Bogiem, w którego wierzę. Są takie chwile, że Boża obecność dotyka mojego życia, przemawia do mojego serca i umysłu. Staram się trwać w modlitwie. Za moje życie będę kiedyś odpowiadał przed Bogiem ja sam. Taka chwila nastapi w życiu każdego człowieka. Każdy stanie przed Stwórca i tam nie da się już niczego ukryć ani usprawiedliwić swoich grzechów. One mogą być usprawiedliwione tylko przez ofiarę Jezusa Chrystusa dokonaną na krzyżu. Czy uwierzysz Mu?