Na tym świecie pojawiłem się już jakiś czas temu i nigdy tego nie żałowałem. Moje poznawanie świata rozpocząłem w niewielkim mieście południowej Wielkopolski. Pomimo wychowania jakie dali mi rodzice, za które jestem im wdzięczny, pod koniec „podstawówki” mój światopogląd zwrócił się w kierunku pacyfizmu a taki film jak chociażby „HAIR” był w tamtym czasie dla mnie czymś odkrywczym i inspirującym. Pacyfizm, jako recepta na ten nędzny świat, wydawała mi się wtedy czymś co naprawdę mogło go zmienić. Autentycznie wierzyłem, że ludzie mogą być dla siebie bratem i siostra, że nie muszą się zabijać a w związku z tym, takie rzeczy jak armia i wojny są zupełnie niepotrzebne. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze wszechobecna w moim życiu, jak na tamten czas, muzyka PINK FLOYD i starej BUDY /Budka Suflera z Cugowskim – pierwsze dwie płyty z lat 70-tych/. Mój pierwszy kontakt z angielskim rozpoczął się od rachitycznych tłumaczeń tekstów FLOYD, które chciałem rozumieć. To było dla mnie zawsze ważne. Wydawało mi się, że potrafiłem zrozumieć nienawiść do wojny Roger’a Waters’a, lidera PINK FLOYD, który podczas II Wojny Światowej stracił w swojego ojca. Mogłem w jakiś sposób utożsamiać się z jego ideami skierowanymi przeciwko wojnie i zabijaniu zawartmi w tekstach, które śpiewał. Potrafiłem godzinami zatapiać się w tą muzykę i w te słowa. To był mój świat. Mocno wierzyłem, że może być lepszy – bez nienawiści i miłości do pieniędzy.

Gdy miałem kilka lat, mój ojciec posiadał WFM-kę, którą dojeżdżał do pracy, jak wielu pracowników zakładów państwowych pod koniec lat 60-tych. Zapach spalin tej starej, poczciwej WFM-ki pamiętam do dziś. Dość często jeździliśmy z rodzicami do lasu na grzyby. Z początku moje miejsce na motocyklu było miedzy mamą a kierującym tatą. Moja mama do dziś ma prawo jazdy jedynie na motocykl! Gdy moja młodsza siostra podrosła, zajęła moje miejsce za tatą a ja awansowałem zajmując miejsce na kratce zbiornika. To była jazda! Pierwsze uderzenie powietrza było wtedy na mnie. Co tu dużo mówić – wiatr we włosach! I ta niczym nie ograniczona widoczność!

Te wszystkie kilometry przejechane na WFM-ce zaważyły na moim podejściu do motocykli w przyszłości. Później, niestety, kiedy byłem już w „podstawówce”, poczciwa WFM-ka wylądowała na strychu i została zastąpiona Rometem, na którym pod okiem ojca, robiłem swoje pierwsze szlify jako mechanik motocyklowy. No i to co wtedy było najważniejsze – moje pierwsze samodzielne jazdy. To było przeżycie! Nie będę się rozpisywać. Kto jeździ to wie jak to jest i nigdy tego nie zapomni.

Latem 1981 roku na zakończenie „podstawówki” i pierwszy grupowy wyjazd naszymi maszynami (poj.50cm!) pod namiot. Trasa miała niecałe 30 km ale była to dla nas wyprawa, powiązana z licznymi przygodami i awariami. Był tam pierwszy wypity alkohol w większych ilościach i pierwsze wypalone papierosy „Schwartz-Weiss” które stanowiły przydział dla żołnierzy Wermachtu, a które znalazłem u mojej babci na strychu. Niestety nie przedstawiały wtedy one dla mnie zbyt wielkiej wartości historycznej i nie przetrwały do czasów obecnych. Z dymem poszło kilka paczek…

Wyjazd z rodzinnego miasta na blisko 10 lat po szkole podstawowej, bardzo ograniczył możliwość jazdy, jednakże cały wolny czas w weekendy spędzałem niemalże tylko na jeździe z kumplami. To był czas kiedy kaski na motorowery nie obowiązywały i, o zgrozo, nawet w zimie jeździliśmy z gołą głową. Cóż, młodość ma swoje prawa, niekoniecznie podlegające znormalizowanym i powszechnie znanym prawom fizyki.

W tym czasie spotkałem się po kilku latach niewidzenia z moim kuzynem, który wcześniej był baghtą Here Krishny. W rozmowie powiedział, że uwierzył w Boga, o którym mowa jest w Biblii, i o tym jak jego życie uległo niesamowitej przemianie. Stwierdził, że Bóg jest kimś tak realnym, że można z Nim mieć bliską relację poprzez Jezusa. Jakkolwiek wcześniej byłem ministrantem i byłem wychowywany w rodzinie chrześcijańskiej, to sposób, w jaki mówił o Bogu, wydawał mi się czymś niesamowicie autentycznym, szczerym i nie udawanym. Zaprosił mnie na mającą odbyć się jakieś spotkanie ewangelizacyjne, które miało odbyć się miesiąc później.

Po miesiącu wracałem pociągiem ze szkoły z Kalisza, rozpoczynając nową paczkę papierosów o nazwie 8,5 (kto pamięta ten wie). Postanowiłem iść na to spotkanie, a idąc tam, po drodze zabrałem jeszcze ze sobą moją znajomą. Po wejściu na to spotkanie, które odbywało się w domu kultury, usiadłem na samym końcu sali. Ubrany byłem normalnie, czyli welury z dziurą na dużym palcu, luźno wisząca flanelowa koszula, długie włosy, koraliki, pacyfa i dżiny z 36-cioma łatami (wiem bo sam je przyszywałem gdy pojawiały się kolejne dziury i rozdarcia). Będąc już w środku, słuchałem. Kaznodzieja mówił o Bogu, którego wcześniej nigdy nie znałem i nie doświadczałem, choć słyszałem o nim będąc jeszcze ministrantem. Zobaczyłem wtedy pierwszy raz Boga jako kogoś kto naprawdę kocha, przebacza grzechy, ma moc uzdrawiać i pragnie nawiązania z każdym osobistej relacji. Poczułem wtedy jak Bóg dotyka mojego serca. Płakałem nad swoim dotychczasowym życiem ukrywając twarz w dłoniach. Był to dzień, w którym moje życie świadomie skierowało się w stronę Boga. Ta paczka papierosów rozpoczęta w pociągu w drodze do domu, była ostatnią w moim życiu. Po raz pierwszy zapragnąłem iść za Nim jak apostołowie za Jezusem. Wtedy właśnie uwierzyłem gdzieś w sercu, że On naprawdę istnieje. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że decyzja ta zmieni całkowicie całe moje późniejsze życie…

Po zadomowieniu się ponownie w mojej rodzinnej miejscowości po 10 latach wyjazdów, które były częścią mojego życia po szkole podstawowej, wróciłem z powrotem do motocykli, tym razem tych z zaworami. Przy pomocy kolegi, udało mi się kupić za stosunkowo nieduże pieniądze motocykl AWO Simson 425 Sport z 1958r. Przywiozłem go w kilku kartonach. Jego części były już nieźle zardzewiałe i zniszczone. Po półtorarocznej renowacji pojazdu, mogłem wreszcie poczuć wiatr we włosach, tylko że tym razem jadąc już na własnym „rumaku”. To był pierwszy motocykl. Później budowałem od podstaw chopper’a z silnikiem NSU 350 OSL z 1939 roku. Od tego momentu motocykle stały się nierozłączną częścią mojego życia.

Jeżdżąc na zloty i inne imprezy motocyklowe, zobaczyłem jak wielu ludziom mogę powiedzieć o swoim przeżyciu z istniejącym Bogiem, który zmienił moje życie i ma moc zmienić życie każdego, kto szczerze tego zapragnie. Chciałem spotkać kogoś, kto jeździ motocyklem a przeżył podobne rzeczy jak ja. Niestety bez powodzenia. Chciałem z kimś wspólnie zanieść innym tę Dobrą Nowinę.

Wtedy to właśnie, ktoś powiedział mi o Piotrze Frezie z Tczewa. W latach 80-tych jeździł na motocyklu M-72. Chlał, ćpał i miał problemy z Milicją. Dowiedziałem się, że teraz jego życie jest inne i że czyta Biblię. Postanowiłem napisać do niego list, dzieląc się mym pragnieniem. Tutaj mała techniczna uwaga: na początku lat 90-tych rzeczywistość komputerowo-internetowo-komorkowa po prostu nie istaniala. Aż wierzyć się nie chce. Liczyłem dni, kiedy może nadejść odpowiedź. Minęło jednak pół roku zanim dostałem list z Tczewa. Moja znajomość z Piotrem ograniczała się wtedy jedynie do listów. W tamtym czasie pojechałem na Motobazar do Łodzi, który w tamtym czasie odbywał się na ul. Milionowej. Poszukiwałem tłoka do mojego choppera. Podszedłem do jakiegoś stoiska i gdy pochylony przebierałem w stercie części, usłyszałem pytanie: „Czy jesteś może z Krotoszyna?”. Odpowiedziałem twierdząco nie podnosząc wzroku i szukałem dalej. „Czy ty jesteś może Jacek Cegielski?”- gość po drugiej stronie kupy gratów pytał dalej. Odparłem, że tak i dalej szukałem ze wzrokiem utkwionym w jakimś tłoku. Wtedy usłyszałem: „Nazywam się Piotr Freza…”.

To byl kluczowy moment w naszej znajomości i jak później miało się okazać, również w powołaniu do istnienia Klubu CKM Boanerges. Od tego zdarzenia poznałem innych braci i zaczęliśmy wspólnie myśleć o zorganizowaniu I-go Chrześcijańskiego Zlotu Motocyklowego, co stało się faktem latem 1997 roku w Giżycku.

Od momentu swojego powstania, CKM Boanerges, stanowiąc jedną z wielu części składowych polskiej sceny motocyklowej, ma możliwość brać udział w wielu znanych zlotach i imprezach motocyklowych i rozmawiać z innymi o realności Boga i Jego wyciągniętej ręce, jaką ma do każdego człowieka bez wyjątku. Wiele osób zwraca się z prośbą o rozmowę i wsparcie w różnych trudnych sytuacjach życiowych, które są udziałem nas wszystkich bez wyjątku.

Chciałbym podziekować wszystkim, dla których świat dwóch kółek ma szczególne znaczenie, a których mogłem spotkać i poznać na zlotach czy wspólnych wyjazdach, a którzy przez to stali się niejako częścią mojego życia. Wdzięczny jestem przede wszystkim Stwórcy nas samych i wszystkiego co wokół nas za to, że nie przekreślił mnie, kiedy byłem daleko od Niego, ale pokazał mi wyjście awaryjne jakim jest On sam. Poznałem Go jako Boga, który szuka człowieka na jego własnych drogach życia, zawsze gotowy do nawiązania z każdym bliskiej relacji.