Moje życie od dzieciństwa nie było kolorowe. W naszym domu zawsze gościł alkohol, a co za tym idzie także przemoc. Moja mama -nauczycielka, mój ojciec- alkoholik. Do szkoły chodziłem tam gdzie uczyła moja mama, więc zawsze musiałem być najlepszy, żeby mogła pochwalić się synem. Kiedy wracałem do domu nie wiedziałem czy będę miał do czego wracać. Przez mojego ojca bardzo często nocowaliśmy u sąsiadów. Od małego uczyłem się radzić sobie sam. Nie miałem w zwyczaju prosić nikogo o pomoc. Mama wiązała koniec z końcem, a ojciec co miał to przepijał. Niestety nie miałem kolegów ze szkoły, którzy mieszkaliby nie daleko mnie. Moja rodzina należała to tych tradycyjnych religijnie. Religii nie było w szkołach a mimo to z własnej woli chodziłem na nią do kościoła aż do osiemnastego roku życia. Wymarzoną szkołą średnią mojej mamy dla mnie było liceum, natomiast dla mojego ojca zawodówka. Jak można się domyśleć wybrałem technikum mechaniczne. Dzięki temu, że uczyłem się dobrze i jestem zaradny załatwiłem sobie stypendium w tej szkole. 

KONCERTY, CHATA, SZKŁO…

Wtedy się zaczęło!Bardzo starałem się nie być jak moi rodzice, ale stawałem się dokładnie taki jak oni. Pojawił się alkohol, papierosy, imprezy, „koncerty, chata, szkło…” i co najważniejsze koledzy do picia. Byłem stałym uczestnikiem Metalmanii, Rawy Blues i innych festiwali muzycznych, często biorąc udział w zadymach pomiędzy przedstawicielami różnych subkultur. Mimo wszystko skończyłem szkołę z dobrymi wynikami i poszedłem na studia, gdzie poznałem swoją teraźniejszą żonę- oczywiście na pijackiej imprezie a nie w bibliotece. Podczas studiów zmarł mój ojciec, od tego momentu zaczął się mój konflikt z kościołem. 

Znalazłem sobie dobrze płatną pracę a po skończeniu studiów zostałem kierownikiem. Wszystkiemu towarzyszył alkohol. Kazdy powód był dobry: zmieniłem pracę-alkohol, impreza-alkohol. 

Ożeniłem się,  urodziła nam się dwójka dzieci: syn i córka. Nagle zaczęło się coś zmieniać.  Wszyscy moi kumple do picia zaczęli wyjeżdżać za granicę lub innego miasta. Nie umiałem się z tym pogodzić a,że byłem bardzo towarzyski, to znalazłem sobie nowych kolegów do imprezowania. Nie były to osoby, które miały by na mnie dobry wpływ, wręcz przeciwnie, z ich pomocą staczałem się jeszcze bardziej. Zdarzało się tak, że wracając do domu nie potrafiłem po schodach wejść do mieszkania i zasypiałem na klatce schodowej. Później nagle straciłem pracę. Po niedługim czasie dostałem nową posadę.

CZAS ZMIAN…

Z perspektywy czasu wiem, że to Bóg zaczął zmieniać mi środowisko eliminując z mojego życia ludzi, którzy mieli na mnie zły wpływ. Przeprowadziliśmy się. Okazało się, że niedaleko nas mieszka koleżanka mojej żony, z którą znały się w młodości. Zaprosiła ją na spotkania chrześcijańskie dla kobiet, a nad naszym mieszkaniem mieszka chrześcijanin imieniem Władek. Okazało się, że następne spotkanie dla kobiet miało odbyć się w naszym mieszkaniu. Jak zareagowałem myślę, że można się domyśleć. Uznałem, że to sekta i nie chce mieć z tym nic wspólnego. Tym bardziej, że byłem obrażony na kościół, no i chyba na Boga. Jednak nie mogłem pozwolić na to, aby nie mieć pod nadzorem takich spotkań. Siedziałem w drugim pokoju i słuchałem biblijnych opowieści.

Moja żona zaufała Bogu i oddała życie Jezusowi. Ja to szanowałem choć wydawało mi się to śmieszne i niepotrzebne. Moja religia mówiła mi, że jestem dobrym człowiekiem, bo wszyscy mnie lubią. Żona, jako że jest nauczycielką, zaangażowała się wraz z dziećmi w chrześcijańskie obozy dla dzieci i młodzieży, coraz częściej odbywały się u nas w domu spotkania chrześcijańskie. Ja oczywiście w nich nie uczestniczyłem. Dla mnie to była grupa mięczaków, dziwaków i osób z którymi nie miałem wspólnych tematów. Miałem swoje towarzystwo, które ceniłem i byłem w nim doceniany takim jaki jestem. Alkohol i wynikające z tego  zachowania coraz bardziej wpływały na moje relacje z żoną i dziećmi. 

PRZEBACZENIE

Pogrążałem się coraz bardziej ale jednocześnie, co było bardzo dziwne, czułem się w tym mocny i miałem wrażenie, że panuję nad wszystkim i że z wszystkim sam sobie dam radę. Żona i dzieci prosiły mnie o zmianę, prosiły o opamiętanie i miłość. Ja miałem wrażenie że wydziwiają a te wszystkie biblijne opowieści to wyssana z palca teoria, której nie da się zastosować w życiu. 

Jak ktoś 2000 lat temu mógł przebaczyć mi winy skoro mnie nie znał? W swoim postępowaniu doszedłem do takiego momentu, że bardzo skrzywdziłem moją rodzinę, a przede wszystkim żonę. Wtedy też moja żona wybaczyła mi to,czego ja bym wówczas nikomu nie wybaczył. Wybaczyła mi gdyż modlitwa:„…i przebacz nam nasze winy, jak i my wybaczamy naszym winowajcom…”tego uczy. Tyle tylko, że ja tego nie rozumiałem bo było we mnie poczucie samozadowolenia, idealności i pychy. Przez to, że żona mi przebaczyła zobaczyłem, że teoria biblijna jest żywa, że to działa. Sam jednak nie chciałem być miękki i odpuścić ze swojego „wspaniałego życia” i ”wspaniałych ludzi”.

CO ZROBIĆ BY ŻYĆ ?

Sąsiad Władek, o którym pisałem wcześniej, zaprosił mnie do siebie i wytłumaczył, że trzeba dużej odwagi, żeby zmienić życie. Trzeba dużej odwagi żeby przyznać się do błędu (grzechu) i że mięczakiem jest osoba, która idzie z prądem a nie pod prąd. Poszedłem do domu. Był 1 listopada, dzień zadumy nad życiem i śmiercią. Wtedy to zapytałem żonę „Co trzeba zrobić by żyć?” odpowiedź była prosta: „Uwierz w Jezusa a będziesz zbawiony ty i twój dom”

TEJ NOCY ODDAŁEM ŻYCIE JEZUSOWI

Poczułem fizycznie tak wielką ulgę, jak po ściągnięciu plecaka z pleców po całodziennym marszu. Mój syn, który wieczorem kładł się spać chory z temperaturą i kaszlem, rano obudził się zdrowy. Dostałem od żony swoją Biblię no i się zaczęło. Wszystko co czytałem a czytałem wszędzie gdzie się dało – w autobusie, na basenie, w parku, na palcu zabaw itp.-było dla mnie takie nowe, takie proste, takie oczywiste. Odszedł ode mnie pociąg do używek, alkoholu itp. Nagle Ci wszyscy „wspaniali ludzie” odwrócili się ode mnie. Pojawili się natomiast obok mnie ci uznani wcześniej przeze mnie za bezwartościowych, którzy nagle stali się moimi przyjaciółmi, którzy doceniali mnie za to kim jestem a nie za to co mam. Stałem się WOLNYM człowiekiem.

SYNOWIE GROMU

W moim życiu zawsze ważna była muzyka i ciągnęło mnie do motocykli. Niestety, w czasach gdy mieszkałem z rodzicami nie można było myśleć o posiadaniu czegokolwiek , potem ten zapał ucichł i nagle odżył. Po przekonaniu żony kupiłem motocykl. Jeżdziłem nim gdziekolwiek się dało. Dojechałem również do domu mojego  przyjaciela w Wiśle i tam dowiedziałem się, że jest grupa podobnych „wariatów”, którzy na motocyklach głoszą ewangelię, a nazywają się Boanerges. Umówiłem się z nimi i wkrótce dołączyłem do ekipy i tak do dnia dzisiejszego mogę na motocyklu świadczyć o żywym Jezusie, o przebaczeniu, którego doświadczyłem, o uwolnieniu z nałogów, o codziennych cudach życia, a przede wszystkim o mojej drodze i o tym jak Bóg ustawiał moją ścieżkę w drodze do siebie i jak usuwał z niej ludzi, którzy byli przeszkodą w podążaniu za Nim. Mogę również dziękować Bogu za moją żonę i za to, że dzięki niej doznałem przekonania, że teoria staje się praktyką.

Jarek