Urodziłem się w Lesznie. Mam starszą siostrę i młodszego brata. Siostra wielokrotnie ratowała mi skórę poprawiając błędy w wypracowaniach z języka polskiego, które pisałem na kolanie, żeby jak najszybciej pograć w piłkę albo żużlować na rowerach z kolegami z podwórka. Czasem graliśmy w kapsle, chodziliśmy na kasztany, bawiliśmy się w chowanego po blokowych piwnicach, rzucaliśmy się glinianymi grudkami na okolicznych budowach. Często  za nieposłuszeństwo i za zbyt późne wracanie do domu otrzymywałem różne kary . Od najmłodszych lat chodziłem na żużel i mocno dopingowałem swojej drużynie – Unii Leszno. Miałem nawet chęci spróbowania swoich sił na motocyklu, ale na marzeniach się skończyło. Wychowywałem się w rodzinie katolickiej, byłem ministrantem przez kilka lat. Wyczekiwałem zimy, ponieważ podczas chodzenia na kolędy udawało mi się nazbierać kawał grosza na swoje kieszonkowe. Po zbiórkach z kolegami ministrantami popalaliśmy pierwsze papierosy i zawsze mieliśmy ubaw po pachy…. Mama pracowała z tatą na dwie zmiany w zakładzie przemysłu odzieżowego. Dzięki temu od najmłodszych lat jeździłem na trzytygodniowe kolonie letnie i zimowiska i bardzo polubiłem góry. Mój tata w niektóre weekendy grał w zespole na weselach i zabawach. Próby mieli w domu u jednego z muzyków, a  ja z bratem i synami pozostałych członków często bawiłem się w zespół. Na próbach obserwowaliśmy naszych ojców i jak tylko nadarzyła się jakaś okazja by podotykać prawdziwe instrumenty to z niej korzystaliśmy. Moja siostra chodziła do szkoły muzycznej, a więc muzyka w naszym domu zawsze grała. Ze względu na różnorodne gusty muzyczne dochodziło do spięć. Mama bardzo dzielnie to wszystko znosiła. Nie lubiłem stania w kolejkach u rzeźnika lub w innych sklepach, aby mama mogła zrealizować zakupy na kartki, ale na szczęście kumpli z podwórka dotykał taki sam los….

Po podstawówce pojechałem do Wrocławia, zamieszkałem w internacie. Wykształcenie zdobywałem w  Zespole Szkół Elektronicznych gdzie ukończyłem Liceum Zawodowe w zawodzie monter urządzeń elektronicznych oraz później w Policealnym Studium Zawodowym w zespole szkół Mechaniczno -Elektrycznych w zawodzie elektromechanik sprzętu gospodarstwa domowego, również we Wrocławiu. Bardzo fascynowało mnie budowanie wzmacniaczy, różnych efektów gitarowych i innych sprzętów elektronicznych oraz naprawy sprzętów audio itp.  Po lekcjach uczyłem się też grać na perkusji i wraz z kolegami z internatu założyliśmy zespół rockowy Dibidibers. Graliśmy na różnych imprezach na przeglądach małych form artystycznych, skąd dwa lata z rzędu przywoziliśmy dyplomy, które pani kierownik internatu kolekcjonowała – a my dzięki temu mieliśmy dostęp do instrumentów i bezpłatną salkę na próby, co nam zupełnie wystarczało. Słuchaliśmy Led Zepellin, Metallica, Guns&Roses, Kult, The Cure, KSU, Dezerter, Proletaryat itp. choć naprawdę nasze gusta muzyczne z czasem powoli się rozjeżdżały… No i postanowiliśmy naśladować idoli nie tylko muzycznie, ale zaczęło się nadużywanie alkoholu, palenie papierosów i czasami skrętów… Bardzo podobało mi się takie rock&rollowe życie i to nas , kumpli z zespołu, bardzo mocno scalało.….kupowaliśmy tanie wina i przesiadywaliśmy na „wzgórzu Gomułki” (obecnie jest tam aquapark) i marzyliśmy jak to będziemy imprezowali na trasach koncertowych i będziemy się świetnie bawić…Dzień wagarowicza z młodzieżą z różnych szkół spędzaliśmy we wrocławskim ZOO. Często robiliśmy nielegalne wycieczki do dziewczyn, które mieszkały w internacie po drugiej stronie ulicy. By wrócić do swoich pokoi musieliśmy kombinować, żeby pan portier nas wpuścił lub przez okno na piętrze i aby żaden wychowawca nie złapał nas nietrzeźwych…. Z czasem osobiście zacząłem słuchać coraz cięższej muzyki – thrash, death i black metalu. Zespoły Slayer, Samael, Mobid Angel, Vader, Immortal itp. robiły na mnie baaardzo duże wrażenie. Muzyka, styl ubierania się, bunt przeciwko wszystkiemu…Ta subkultura zaczęła wciągać mnie od stóp do głów – glany, czarne ciuchy i długie pióra… Byłem zbuntowanym młodym człowiekiem. Nie uznawałem kościoła, religijności, władzy….

     Po tym czasie wróciłem do Leszna, podjąłem pracę zawodową w firmie elektronicznej, gdzie produkowaliśmy drobne urządzenia z automatyki przemysłowej, termometry cyfrowe itp. Od czasu do czasu montowałem urządzenia elektroniczne na zamówienia, aby dorobić trochę kasy oraz jakieś naprawy sprzętu audio… Kupiłem perkusję , którą uzbroiłem w dwie centarale, trochę blach i sukcesywnie zestaw wymieniałem i rozbudowywałem. Wieczorami po pracy zacząłem grać w kapelach, z czasem wyklarowały się dwa składy – trash metalowy M.O.R.A.V i death metalowy Oriphiel. Próby, alkohol, koncerty, praca, puby, próby….. Nadal interesował mnie żużel i coraz bardziej motocykle. Pomyślałem, że do skórzanej kurtki, którą już miałem, do mocnego i szybkiego grania pasowałby jeszcze motocykl – przecież to takie męskie, dla prawdziwych twardzieli… Z powodów finansowych odłożyłem to na późniejszy czas. Inwestycja w naciągi czy blachy to też były dla mnie spore wydatki, a przy imprezowaniu nie za bardzo miałem kasę. Chłonąłem jeszcze bardziej metal z bluźnierczymi tekstami, otarłem się o okultyzm. Kładłem się spać w słuchawkach na uszach łykając kolejne dawki zbuntowanych przeciwko Bogu i systemowi tego świata kapel, dorzucając do poprzednich idoli np. Deicide, Rotting Christ, Mayhem, Emperor…

    Trwało to kilka lat i zacząłem być zmęczony takim trybem życia – choć granie koncertów bardzo mnie uskrzydlało. Czasami myślałem sobie o życiu i śmierci. Poznawałem wielu ludzi z różnymi zainteresowaniami. Pewnego dnia poznałem osobę, która opowiadała mi o Jezusie. Nie o religii tylko o tym, że można mieć relację z Jezusem taką jak ma człowiek z drugim człowiekiem…. To było dla mnie bardzo dziwne i nowe, bo nigdy nikt w ten sposób nie mówił mi o Bogu. Poszedłem na spotkanie do mieszkania pewnego małżeństwa. Było tam kilka osób, które czytało Biblię i bardzo entuzjastycznie zachęcało się nawzajem do wspólnego jej rozważania. Ja siedziałem sobie z boku w wielkim fotelu i spoglądałem spode łba na całe to towarzystwo. Siedziałem i słuchałem, nikt do niczego mnie nie przynaglał ani nie zmuszał. Myślałem sobie – co metalowiec robi w tym miejscu ??!?!! Wypiłem herbatkę, na pożegnanie dostałem w prezencie książkę i poszedłem do domu.

    Owa książka to „Nicky Cruz opowiada” – nie dawała mi ona spokoju. Stała w pokoju na półce i co obok niej przechodziłem, to w głowie miałem myśl: „przeczytaj mnie, nic nie stracisz, a może wiele zyskasz?” Hmmmmm pomyślałem… Przecież jestem metalem, twardzielem, co mnie może ruszyć ?!?!? Przeczytałem…. Książka opowiadała o gangach i ich wybrykach, ale dowiedziałem się, że Jezus może zmienić życie nawet największego bandziora.

    Czytałem Biblię i uświadomiłem sobie, że jestem grzesznikiem i że grzechy oddzielają mnie od Boga. Na szczęście ratunkiem jest to, że Jezus wziął na siebie moje grzechy, umarł na krzyżu, przelał swoją świętą Krew i zmartwychwstał. Muszę w to uwierzyć, zaufać Mu. Stanąłem przed faktem – jeśli będę pokutował i powierzę swoje życie Jezusowi to On mi przebaczy i będę miał pewność, że po śmierci będę w niebie. Jeśli nie uwierzę to będę na wieki potępiony. Toczyłem w głowie wielką wojnę. Czułem się jakby dwa wojska w moim wnętrzu wytoczyły ciężkie działa i walczyły. To był ból, lęk, huk i w ogóle nie potrafię opisać tych przeżyć słowami. Wydaje mi się, że to trwało i trwało… Straciłem ochotę na wszystko…Po jakimś czasie wybrałem Jezusa, pokutowałem i powierzyłem swoje życie Bogu. 

    Im więcej czytałem Biblię tym lepiej się czułem…Fragment który bardzo mnie zaciekawił i na podstawie którego słyszałem wspaniałe słowa  jest zapisany w liście do Efezjan 6,10-20. Mówi on o – no właśnie nie napiszę, ale zachęcam PRZECZYTAJ 🙂 ….. Przestałem się upijać, przestałem być uzależniony od subkultury….Oznajmiłem kolegom, że kończę granie na bębnach, bo powierzyłem swoje życie Jezusowi.  Pytali – ej co z Tobą ? Co brałeś, że takie farmazony gadasz ? Co piłeś ? Jak to ? Raz po raz gdzieś tam się spotykaliśmy w pubie, żeby pograć w bilard i pogadać, ale z czasem nasze drogi się rozeszły. Wielokrotnie namawiali mnie, żebym wrócił i dał sobie spokój z tym Jezusem… Miałem chwile i momenty zwątpienia czy to aby na pewno dobrze robię, ale zacząłem widzieć wiele pozytywnych zmian…Zacząłem kosztować prawdziwej wolności, tej o jakiej gdzieś tam podświadomie zawsze marzyłem… Ożeniłem się  pracowałem, opiekowałem się domem. Początkowo życie układało się dobrze ale po trzynastu latach małżeństwa moja żona rozwiodła się ze mną. Była to dla mnie wielka trauma, nie mogłem się pozbierać…Pytałem Boga dlaczego tak się stało?, przeżyłem okres zwątpienia, cierpienia i goryczy… Na szczęście miałem przy sobie przyjaciół, którzy zachęcali mnie do życia, do czytania Biblii. Pomagał mi bardzo Psalm 23 i wiele innych. Dużo się modliłem i wylewałem morze łez i emocje przed Bogiem. Wiedziałem że Jezus jest ze mną, że On nigdy mnie nie zawiedzie, że troszczy się o mnie, że wczoraj dzisiaj i na wieki jest taki sam, że Jego miłość jest bezgraniczna i bezinteresowna …

 Po jakimś czasie kupiłem wymarzony motocykl. Gdy na niego wsiadam, to podziwiam Boga, który tak wspaniale stworzył ten świat, przyrodę, niebo, chmury, gwiazdy. Jestem członkiem Chrześcijańskiego Klubu Motocyklowgo Boanerges. Słowo Boanerges znaczy Synowie Gromu i też jest napisane o tym w Biblii – Ewangelia Św. Marka 3,13-17. Razem z braćmi i siostrami z klubu jeździmy na zloty motocyklowe, do więzień, zakładów karnych, poprawczaków, szkół i zanosimy Ewangelię – dobrą nowinę o Jezusie. Poza tym moja przerwa  w graniu na bębnach okazała się zaledwie kilkuletnia. Wraz z innymi chrześcijanami gramy i śpiewamy na chwałę naszego Zbawiciela w lokalnym zborze. Mamy też motocyklowy zespół Boanerges Bikers Band z którym gramy na różnych wydarzeniach głównie „motocyklowych”. Doceniam piękno brzmienia instrumentów, harmonię – dźwięki nabrały całkiem innego znaczenia – nie potrafię tego opisać. Od kilku lat mam wspaniałą, kochającą żonę, która podziela moją pasję życia z Jezusem, dzielenia się Ewangelią . Lubi jeździć ze mną na motocyklu, spacerować i w ogóle świetnie się ze sobą czujemy spędzając  wspólne chwile. Pan Bóg dał nam wspaniałego synka , który jest naszą radością i pociechą. Uczę się być mężem i ojcem, bo wychowywanie dziecka jest dla mnie wielkim wyzwaniem i zarazem przepiękną przygodą życiową. Wielką frajdę sprawia mi obserwowanie naszego synka jak rośnie i zdobywa coraz to nowe umiejętności, pielęgnowanie go , wspólne zabawy. Coraz bardziej podziwiam Boga za Jego nieskończoną miłość, cierpliwość. Jestem wdzięczny Bogu za każdą chwilę życia…

Karol